Rodzina prawie w komplecie, każdy rozmawia z każdym, chłopcy opowiadają co ciekawego dzieje się w ich życiu, David poznał dziewczynę, Santiago dołączył do Barcy B, a Geri wrócił z wypożyczenia, jest co świętować!
- Dzieci!- krzyknął Pichi- uspokójcie się, mam wam kogoś do przedstawienia! To jest Gianna, a to moje dzieci: Santiago, Nathaniel, Livia, David, Casper i Gerard.
- Oo.. chłopcy, może tym razem będziemy mieli siostrę? - zauważyłam muszę przyznać- trochę po chamsku, ale w końcu słynę z tego, że jestem irytująca..
- Uwielbiam cię- wydusił tłumiąc śmiech Casper, a Gianna wymaszerowała z pokoju.
- Ale tak serio, nie starczy ci szóstka dzieci? - zapytałam z nutką ironii.
- Livia.. ręce opadają, mam nadzieję, że w sądzie nie robisz takiej wiochy- powiedział, po czym zaczął się śmiać i ruszył do drzwi, jednak po chwili przystanął - mam dla was jeszcze dwie niespodzianki tego wieczora- uśmiechnął się tajemniczo.
W sumie nikt nie przejął się jego obiecankami, bo zazwyczaj robi sobie z nas po prostu jaja, kelnerzy podali jedzenie, a ojciec i jego laska przyszli do nas.
- Zanim zaczniemy jeść chciałbym coś ogłosić!- zastukał łyżeczką w kieliszek białego wina- wiecie.. jest was sześcioro...
- Twoja laska jest w ciąży?- zapytałam prosto z mostu.
- Kto cię wychowywał, Livia.. Zachowuj się! Nie, Gianna nie jest w ciąży, ale... jakby to powiedzieć...
- Zdarzyła ci się kiedyś mała wpadka o której nie wiedziałeś aż do teraz?- przerwałam ponownie.
- Tak, dokładnie o to mi chodziło, ale nie nazwałbym tego tak brzydko, tylko bądźcie mili!- zastrzegł- Poznajcie, wasz nowy/stary brat- Javier Hernandez.
- Wybyłeś aż do Meksyku?- zachłysnęłam się winem.
- W młodości to się w wielu miejscach bywało.. ale nie martwcie się, Santiago jest ostatni.
- No nie wiem czy możemy ci tak wierzyć, w końcu chyba żadne z nas nie było planowane- wybuchnęłam śmiechem, a ojciec ze mną, DLACZEGO TAK CIĘŻKO GO ZDENERWOWAĆ?!
- Liv, jesteś zabawna jak zawsze, dałbym ci prezent, ale jeszcze na to nie pora, Javier, usiądź, Livia na pewno ci o wszystkim opowie, jest bardzo rozgadana..
- Mogę coś wtrącić?- zapytałam i nie czekając na pozwolenie zwróciłam się do Pichiego- teraz nie wiem czy mogę wyjść za jakiegokolwiek mężczyznę, jeszcze okaże się moim bratem...
- Jestem pewien, że więcej już dzieci nie narobiłem- odpowiedział spokojnym tonem, żadnej iskry złości, NIC!- a teraz słuchajcie, macie przed sobą nowego trenera Reprezentacji Katalonii w piłce nożnej, czekam na brawa.
Nastała chwila ciszy, po której wszyscy zaczęliśmy bić brawo
- Szukałem takiej fuchy żebym się nie narobił, a pracował, nie żebym miał coś przeciwko pracy, ale wiecie, starość nie radość, młodość nie wieczność... Livia! Przestań się ze mnie naśmiewać!
- Tak, tatusiu- przywołałam na twarz słodziutki uśmiech- ej, nowy! Spodoba ci się z nami- zaśmiałam się.
- Też tak czuję- odpowiedział równie uśmiechnięty.
- Pora na prezenty, moi mili! Livka, jako moja jedyna, ukochana córeczka podejdź pierwsza, kupiłem ci nowy apartament, ten stary jest już.. jak wy to młodzi mówicie? Passe!
- Nowa laska cię takich słów nauczyła? - szepnęłam mu na ucho- W sumie nie odpowiadaj, dziękuję!- cmoknęłam go w policzek.
Olałam moment, w którym chłopcy dostawali prezenty i wyszłam na balkon.
- Nie za zimno ci, mała?- usłyszałam za sobą głos.
- Nie, Nate, wszystko ze mną okej, ale fajnie, że się martwisz..Spacerek?
- z tobą zawsze, tylko może się przebierzmy, bo jest trochę zimno- zaśmiał się.
Dziesięć minut później spotkaliśmy się przy furtce uprzednio jako grzeczne dzieci informując tatusia i nową macochę o chęci wyjścia na dwór. Nate wyglądał jak zawsze świetnie, niedopięta pod szyją granatowa koszula, na to czarna, idealnie skrojona marynarka i (możecie się śmiać) czarne dopasowane spodnie.Ja w swojej zielonej parce z bordowo- różowym szalem, czarnymi spodniami, a pod spodem koszulką w panterkę i sweterkiem raczej nie prezentowałam się ani trochę gorzej, dzięki butom na wysokim obcasie byłam tylko o głowę niższa. Zapewne wyglądaliśmy jak para i każdy przechodzień na pewno nas za nią brał.
- I jak żyjesz? Poznałaś kogoś?- zapytał, a ja się uśmiechnęłam- POZNAŁAŚ!? Opowiadaj!
- No bo to było na ognisku u Shakiry i Gerarda, pamiętasz ich?
- Jakże mógłbym zapomnieć poczciwego Pique? Ale kontynuuj- zachęcił
- W sumie to on chyba nawet nie wie, że mi się podoba, później spotkaliśmy się tylko raz i przewrócił mnie i wylał moją kawę na nowy płaszcz, więc zaprosił mnie na kawę..
- I co było na tej kawie?- dopytywał.
- Nie było jej jeszcze- zaśmiałam się.
- Taki z niego burak? Wziął chociaż numer?
- Wziął, ale nie burak, to ja nie miałam czasu, pracuję, pamiętasz?
- A wiesz, że czytałem o tobie ostatnio w gazecie? Zaziwiasz wszystkich, Liv! Taka młoda, a taka mądra- przytulił mnie.
- Odezwał się!- na mojej twarzy również pojawił się uśmiech- dyrektor marketingu.
- Też sądzę, że powinni o mnie pisać w gazetach.
- Słucham?- odebrałam zaspana telefon.
- Spałaś? Wybacz, że ci przeszkodziłem, sądziłem, że będziesz już na nogach..
Spojrzałam na numer, nieznany, KTO TO DO DIASKA JEST?
- Impreza rodzinna wymaga, a mogę wiedzieć z kim rozmawiam?
- Bojan, sądziłem, że poznasz.
- Wybacz... kiedy ktoś mnie wyrwie ze snu nie umiem poznać nawet mojego brata.. żadnego z moich braci- zaśmiałam się.
- Więc przepraszam jeszcze raz, czy znajdziesz dla mnie czas na kawę dzisiejszego popołudnia?
- Sądzę, że tak, szesnasta?- zapytałam.
- Mi pasuje, może w La Rosa?
- Będę, dobranoc- rozłączyłam się.
Od południa siedziałam w garderobie i szukałam idealnego stroju, takiego przez który nikt nie pomyśli sobie tego, czego że jesteśmy na randce...' podobno jestem poważną osobą, z przejmuję się takimi rzeczami' pomyślałam.
Ubrana w sweterek w buziaczki, czarne rurki, bordowe buty na wysokim obcasie i beżową dużą torbę wsiadłam w taksówkę. Dalszą drogę przebyłam na nogach, ponieważ restauracja La Rosa mieściła się na Las Ramblas, gdzie samochody nie mogą wjeżdżać, z słuchawkami na uszach szłam obok wspaniałych budynków starego budownictwa. Nagle ktoś złapał mnie za ramię, a mój pisk rozniósł się wokoło.
- Spokojnie!- Bojan zatkał mi usta dłonią- Bo jutro przeczytamy w Mundo Deportivo, że nowy/stary piłkarz FC Barcelony chciał na Las Ramblas przyprawić o zawał uroczą prawniczkę, albo jeszcze sobie pomyślą, że chciałem cię zgwałcić-złapał się dla żartu za głowę- wołałem cię, ale nie słyszałaś..
- Słuchawki- pokazałam mu sprzęt- przepraszam.
- Nie ma za co! - zaśmiał się- chodźmy na tą kawę!
- Więc przyjaźnisz się z Pique, prawda?
- Tak, z nim, Cescem i Shakirą, z chłopakami chodziliśmy do jednej szkoły i tak to się zaczęło..
- Chodziłaś z którymś? - zapytał.
- Nie, ale to trochę bezpośrednie pytanie, nie uważasz?
- Możliwe- uśmiechnął się- ale chcę wiedzieć na czym stoję- wzruszył ramionami.
Zaśmiałam się, zupełnie nie wiedziałam co mają oznaczać słowa, które do mnie powiedział.
- Jesteś dość zagadkowy, pewnie jeszcze mi nie powiesz co to miało znaczyć..
Tylko się uśmiechnął , nic więcej.
- Skończyłaś kawę?
- Tak, pójdę zapłacić.
- Ej! Przestań nawet tak mówić- zaśmiał się - chciałem dzisiaj być gentelmenem! To ja idę zapłacić!
- Ja pójdę!
- Ja!- uśmiechnięty pobiegł do lady.
A ja tylko stałam szczerząc się jak głupia, bo co? Bo podoba mi się ta beztroska..
- No chodź!- pociągnął mnie za rękaw.
- Jeśli nie powiesz mi gdzie, to wracam do domu!
- Chodź! Rozkazuję ci!
- Powiedz mi gdzie..
- Nie bądź taka zorganizowana, ten jeden raz możesz sobie odpuścić noo..
- Ale..
- Proszę...- spojrzał na mnie tak, jak potrafią tylko Hiszpanie.. i jak mogłam się nie zgodzić?
- Wesołe miasteczko..?
- Nie podoba ci się? Możemy iść w inne miejsce...- zaproponował lekko rozczarowany.
- Nie o to chodzi.. tylko nigdy w życiu nie byłam w wesołym miasteczku- szepnęłam zafascynowana.
- Gdzie twoje dzieciństwo?- widocznie rozśmieszyło go moje stwierdzenie- chodź, przejedziemy się tym- wskazał na ogromną kolejkę i pociągnął mnie za rękaw.
Ten dzień minął mi wspaniale, bawiliśmy się świetnie, zapomniałam o jakże stresującej pracy i obowiązkach, a kiedy nadszedł wieczór po prostu nie potrafiliśmy się rozstać, kiedy już odchodziłam on rozpoczynał kolejny zwiariowany temat i przez pół godziny nie martwiłam się niczym, ale kiedy zegar wybił 22, a ja niemiłosiernie trzęsłam się z zimna nawet mimo jego kurtki postanowiliśmy wrócić, podwiózł mnie pod sam dom, czym nie ułatwił mi sprawy. Wreszcie około 23 trafiłam na moją malutką kanapę, zrobiłam sobie kawę, ponieważ wiedziałam, że zbyt szybko nie usnę, musiałam odrobić "pracę domową", która zalegała w mojej szafce od kilku dni. Jutro raczej też nie wyjdę z pracy szybciej, niż o 22, ale chyba było warto...
Pamiętam, jak pisząc ten rozdział postanowiłam sobie, że Livia koniecznie musi zemdleć w tym wesołym miasteczku, próbowałam, próbowałam i całe g.. z tego wyszło.. Teraz też mam taki zastój, którego nie mogę ruszyć od ponad tygodnia.. HELP ;o
Bardzo rozbawił mnie ten rozdział, w szczególności pierwsza część. :) Bojan tu taki słodziutki :3
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowe blogi:
Usuńhttp://daj-sobie-pomoc.blogspot.com/
http://la-vida-es-un-juego.blogspot.com/
Zapraszam na drugi rozdział: http://abrazame-en-tus-brazos.blogspot.com/2015/02/drugi.html :)
OdpowiedzUsuń